niedziela, 8 września 2013

Blame

- Chciałem, rozumisz, życia lirycznego, jak u Rimbauda, czy Cortazara, gdzie wredna kawa i migocząca żarówka stanowią nie tylko środek, a cel cały. Gdzie długie noce, akompaniując deszczem walącym w parapet stanowiłyby nie post scriptum bajań starczych, a samo bajanie właśnie, żeby można było w milczeniu, ale razem, wspominać słoneczne źdźbła trawy w ustach, mrówki w podwiniętych rękawach koszuli, jakieś kurtki pod tyłkiem na mokrej ławce, albo chociaż zmarznięte dłonie po rycerskim oddaniu rękawiczek. Tymczasem świat zafundował nam wszystkim etat i smutne jak pizda marcowa marzenia o ekonomicznym silniku diesla, który pali na dotyk nawet w największe mrozy. Mówię ci, na tym świecie jest tyle martwych dusz, że w tych czasach Gogol nie napisałby nawet linijki tekstu. Gdzie jest Woland ze swoją świtą, gdzie się podziały wszystkie Małgorzaty, które nie dałyby zmarnieć swoim Mistrzom w wilgotnych lochach hipermarketowych magazynów, w więzieniach dziesięciogodzinówek taśm produkcyjnych, w celach biur i urzędów, w masochistycznych fabrykach swoich własnych działalności? Kto uwolni dialogi Piłatów i Lewitów z umęczonych umysłów? Pamiętam czas, kiedy każdy spór podważający boską nieomylność dawał to łaskoczące uczucie znaczenia, kiedy nawet dysputy o wyższości Księżyca nad Słońcem były ważne, choćby dlatego, że ktoś je prowadził. Kiedy marzenia miały sens. A teraz? Nylon, plastik. Wstań, ogól się, klep w klawiaturę, syp cement, prowadź samochód, układaj płytki, skanuj artykuły, dzwoń, a przy tym cały czas powtarzaj sobie, że jesteś wolny i realizujesz się wedle własnej wizji.
- Nooo... Przejebane.

Trzeba mieć chaos w sobie, żeby urodzić tańczącą gwiazdę.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego,jeśli tylko osiągnie właściwy stopień uległości. Jung