czwartek, 28 czerwca 2012

Tabula

Pomimo ciągłego obiecywania sobie, że nie będę się emocjonował byle gównem czasami się nie da, rdza na trybach puszcza i wszystko tam zaczyna pracować, trzeszczeć, rzęzić; choćbym nie wiem jak mocno zaciskał pięści, to nic z tego, nie zatrzyma się, terkoczący skurwysyn.

Tak niewiele mi pozostało pól na tablicy, które wzbudzają jeszcze jakieś emocje i jakoś nie potrafię ich zmazać.

Albo nie chcę.

Zimny, wyrachowany skurwiel


No akurat teraz, kiedy naprawdę potrzebuje tych trzech dni bez emocji?

niedziela, 24 czerwca 2012

Helenka

Wsiąkło mi gdzieś adapter karty microSD i taki pierdolnik, przez który mogę ją podpiąć do USB. No to się pytam Heleny gdzie dała rzeczy, które sprzątnęła mi z biurka.
- Nie sprzątałam ci biurka.
'It has begun', pomyślałem, bo często Helena gra ze mną w specyficzną grę. Ja chcę się czegoś od niej dowiedzieć, a ona mi tego nie chce powiedzieć i muszę ją do tego zmusić poprzez przeróżne, mniej lub bardziej wymyślne, zabiegi retoryczne. Strzeliłem palcami jak bohaterowie filmów w ramach rozgrzewki przed trudnym zadaniem.
- Musiałaś sprzątać biurko, bo był na nim syf, a jak przedwczoraj przyszedłem z pracy, to syf zniknął.
- Ale nie przekładałam Ci nigdzie rzeczy, tylko przesunęłam, o, tam, i wytarłam kurz.
'Co robię źle?', myślę sobie i w umyśle stanął mi tekst z Niezwykłych przygód Roberta Robura, który to tekst uczył, że jeśli będę zadawał złe pytania, Oni nie będą musieli na nie odpowiadać. Rzekłem do Heleny więc w te słowa:
- Inaczej. Kiedy ostatnio widziałem biurko była na nim tona gratów. Teraz jest tylko pół tony. Gdzie jest drugie pół?
- Nie przekładałam żadnych gratów, tylko papiery położyłam na półce, o, tu.
Ha, mam Cię! Przerzucam więc te papiery w nadziei, że zaplątał się gdzieś pomiędzy nie adapter. Nic z tego.
Helena, wychylając łyk kawy jakby uśmiechnęła się sarkastycznie, ale truchło me padnie martwe nim się poddam, więc jąłem przeszukiwać miejsca prawdopodobne, czyli każde. Trop znalazłem w pudełku z gratami elektronicznymi, notabene utworzonym przez Helenę. Pierdolnik od USB. Nic mi z niego bez karty, ale dowiedziałem się, że to jednak Helena, zdobyłem dowód, że to za jej sprawą rzecz zniknęła. Niczego jednak nie mogłem jej udowodnić - Helena technologicznie zatrzymała się na poziomie telewizora CRT i mógłbym pokazać jej nagranie, na którym chowa mi ten adapter, a ona mogłaby z czystym sumieniem stwierdzić, żebym dał jej spokój, bo ona kompletnie nie wie, o czym mówię.
Zrezygnowany pokazałem jej kartę microSD i zapytałem "Takie, tylko większe widziałaś?". Pokręciła głową z miną, jakbym jej pokazał obcięty palec w poszukiwaniu nogi.

I nic, panie, nie zrobisz. Mamy nie pokonasz.

wtorek, 19 czerwca 2012

Mięta

First world problems:
Chciałem kupić miętową czekoladę, ale nie było i musiałem kupić chałwę.

sobota, 16 czerwca 2012

Ain't no

Na jubileuszowej, dziesiątej edycji festiwalu Unsound w Krakowie wystąpi, między innymi, naturalnie, grupa aTelecine. Muzykę robią absolutnie okropną, nie da się tego słuchać, ewentualnie można by to puszczać niegrzecznym dzieciom w przedszkolu, albo zećpać się solidnie i umrzeć ze strachu. Disturbing noise industrial coś tam coś tam, zresztą nieważne. Ważne jest to, że gardłem w tej kapeli pracuje nie kto inny, jak Sasha Grey, i przez pracę gardłem mam na myśli nie to, z czego jest znana, a wokal sceniczny. Co prawda na żadnym z kawałków, które przesłuchałem na YT nie znalazłem tego wokalu, w jednym jedynie charakterystyczne odgłosy krztuszenia się i w jednym coś w stylu kobiecego głosu przemielonego przez maszynkę do mięsa, ale to wszystko nie jest ważne, bo to jest muthafuckin' Sasha Grey! Równie dobrze mogła by przyjechać, żeby zaprezentować proces przyrostu bambusa, albo zrobić wykład o zależności pomiędzy prądami morskimi a występującymi gatunkami gadów na Borneo - whatever, to jest Sasha Grey.

Dla jasności - żaden ze mnie fan koncertów. Nie pojechałem nigdy na żaden koncert, nie cieszy mnie to, wolę swoje słuchawki. Ale to jest Sasha Grey i chyba pojadę. I chyba wezmę autograf.

Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że pieniądze na przyjazd owej kapeli na ów festiwal wykłada nie kto inny jak Ministerstwo Kultury, czyli człowiek, znaczy podatnik. Tak, tak - nasze mamy, babcie, dobrzy chrześcijanie wyłożyli pieniądze by zaprosić Sashę Grey na występ do Polski. God bless kapitalizm, God bless Sasha Grey.

Poza tym Bill Withers i Ain't no Sunshine.

piątek, 15 czerwca 2012

Parasol

Parasol kupiłem, bo zgubiłem gdzieś tamten fajny, aluminiowy. Rzeczy się gubią gdzieś i już nigdy się ich później nie widzi. A to charakterystyczny parasol był, z końcówką zaklejoną taśmą klejącą, bo gdzieś mu się odpadła końcówka zapobiegająca nakapywaniu deszczu do tego drążka, znaczy filaru konstrukcji, jak to się nazywa? W każdym razie zgubił się i taśmą zakleiłem.

To dobry parasol był. Czapka z daszkiem w motyw z Duck Hunt też mi się zgubiła, na uczelni. Jednego dnia zostawiłem, drugiego już nie znalazłem i tak już jest zgubiona chyba z rok. A to dobra czapka była.

Gubią się parasole, czapki, zapalniczki, raz nawet zgubiłem buty. Nike, dziurawe były strasznie i z przypalonymi sznurowadłami, ale je lubiłem. I tak samo jak rzeczy gubią się ludzie, są, są, a później ich nie ma, bo zaczynają mieć swoje własne życie, albo gdzieś wyjeżdżają, albo wieszają się, a tacy nie dzwonią już nigdy, nawet, jak czegoś potrzebują.

Jakiś miesiąc temu powiesił się kumpel z liceum. Nie utrzymywałem z nim jakiegoś specjalnego kontaktu, ot, jak się przypadkiem spotkaliśmy, to się porozmawiało, obgadało nieobecnych i tyle. I nagle pewnego dnia dzwoni Marian, że Sajmon się powiesił i pogrzeb w poniedziałek. I w sam raz, jak się okazało, kupiłem tydzień wcześniej garnitur; z niesmakiem wydając na niego pieniądze rzekłem "To teraz się żeńcie, albo umierajcie, żeby nie wisiał na darmo" i wykrakałem chyba. A pogrzeb ładny był, koledzy motocykliści wyli silnikami, koledzy strażacy wyli syrenami, reszta wyła łzami, albo tylko stała. Już na cmentarzu przeszedł koło mnie Sajmon i zrobiło mi się zimno w buty, aż musiałem zapytać Mariana, czy też go widział. Brat, podobny toczka w toczkę, ta sama mimika, gesty.

Pstryk, nie ma, end, finito.

Parasol kupiłem, bo łało z tydzień i jak kupiłem, to się ładnie zrobiło. A świat kręci się dalej i ma gdzieś to, co sobie ktoś myśli, albo co ktoś robi.

środa, 13 czerwca 2012

Kanał

Można narzekać na kapitalizm, ale ma on jedną niezaprzeczalną zaletę: o każdej porze dnia i nocy można zorganizować ketonal bez recepty.

wtorek, 12 czerwca 2012

Umbrella

"Zaczęło się od tego, że chciałam kupić parasol, ale były same brązowe i czerwone, więc zdecydowałam się godnie moknąć. Kilka metrów później, przemoczona kompletnie, postanowiłam wstąpić na kawę do pierwszej z brzegu knajpy.
Ociekając, zauważyłam przy stoliku na przeciw na oko szesnastoletniego gówniarza w pedalskim sweterku, czytającego Vonneguta do pierogów z mięsem i od razu wydało mi się to kompletnie nie od kompletu, bo szczyle nie czytają Vonneguta i nie jedzą pierogów. Szczyle jedzą czisburgery i czytają fejsbuka.
Kawa mi stygła, a on mielił denerwująco ten swój pieróg i przerzucał kolejne strony, pomyślałam, że zachowuje się jak arogancki szczyl, którym zresztą był na pewno, kto, jak kto, ale ja się na tym znam, więc dosiadłam się, a jakże, a on naturalnie zignorował mnie, więc zapytałam brutalnie, co czyta. Uniósł dłoń, nie przerywając biegu źrenic po literach i tak czekałam jakąś wieczność, a przynajmniej pół minuty aż dokończył rozdział, bo akurat miał niedaleko, w końcu podniósł oczy znad tekstu i powiedział, że Starbuck wyszedł z więzienia.
Tak poznałam Cichego, który nie miał szesnastu lat, który, kiedy mu się przyjrzeć, miał zmarszczki, siwe włosy i stare oczy, który na pytanie, czemu nosi taki hujowy sweter wzruszał ramionami, jakby nie miał na to wpływu, który ogólnie rzecz biorąc wzruszał ramionami i nawet nie podejrzewał, ilu ludzi zastanawia się, czy jest genialny, czy może jest zwykłym debilem."