piątek, 28 stycznia 2011

Deity

Jak człowiek obczai przejście z flk w flk, po którym ładuje się w alb i dociska słodkie 2, to się czuje jak Edyp po przejęciu władzy w Tebach.

A tak na serio, to but mi się rozpieprza lewy, po wewnętrznej. Klej puścił, a włoskie. To znaczy nie wiem, czy włoskie, ale z Włoch przywiozłem, jak na winogronach i jabłkach byłem. Szkoda, bo ja naprawdę lubię te trzewiczki. Jak przytulę jakieś debilary, to je zaniosę do szewca.

Plan na kolosa z socjopatologii jest i jest dobry. To znaczy skserować w niedzielę ściągi od Janka i mieć nadzieję. Dużo nadziei. Nadzieja, co prawda, matką głupich, ale życie bez niej byłoby beznadziejne. Zresztą, jak się człowiek uczy, to są z tym same problemy. Bo może zapomnieć, może pomylić, może się zestresować, może coś tam coś tam, a tak sprawa jest prosta - zaliczy się, albo się nie zaliczy. Szanse jak na zobaczenie tyranozaura grającego na bałałajce, kiedy się wychodzi rano na fajka.
W każdym razie zapobiegawczo nie wyjąłem nawet kserówek z materiałem z koszulki.

Tyle dobrego, że we wtorek już nie będzie stycznia. Jak już się skończy styczeń, to zawsze jest lżej. Luty jest krótki, w marcu już bliżej niż dalej, a kwiecień, wiadomo, plecień, bo skakała, to by ślimak huj ci w dupę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma czasu złapać oddechu. Jeden semestr za dwa klocki, później święta, sylwester, zimowe zjazdy, sesja, później drugi semestr i znowu dwa klocki z kieszeni, później znowu sztres i wakacje, czyli szukanie roboty, z którą to podobno u nas ciekawie, bo na ileś tam tysięcy bezrobotnych mamy w PUPie trzydzieści kilka ofert pracy, z czego dziesięć to budowlanka. By to tak jebaly.

Cały czas mam wrażenie, że tu jest coś nie tak, że to nie tak powinno być, że ktoś tu coś popierdolił piramidalnie i powinien się zorientować, pacnąć się w czoło i powiedzieć "Sorry, my bad, popierdoliłem", a później zrobić na nowo i już wszystko będzie w porządku.

czwartek, 27 stycznia 2011

Styczeń

Styczeń to się zawsze tak, kurwa, ciągnie, jak dziwce rzeżączka.
A na koniec jeszcze kolosem z socjopatologii dojebe.

wtorek, 25 stycznia 2011

No, wiem

Wiem, wiem, szrajbnę coś w końcu tu. Kolokwia się zbliżają, a mi zimno w podeszwy. Socjologia, semiotyka, takie tam, bo ja wiem, całkiem nawet ciekawe rzeczy, bo na przykład wcześniej nie wiedziałem, że tożsamość, albo Pelc, a teraz wiem i jestem zupełnie innym człowiekiem. To znaczy nie, że od razu zaczynam trawić inaczej i resztki pokarmowe przetwarzają się w butelkowane LPG, ale no.

Na turnieju Tekkena byliśmy. Fajnie było, się znowu poczułem jak w liceum. Każdy ma jakąś pasję. Jezus przyjmował razy i nosił krzyż, ja się lubię wirtualnie okładać z kimś po pysku.

Baj de łej Jezusa, to grzeszcie, bo jeżeli tego nie będziecie robili, to jego śmierć pójdzie na marne.

(Grzech sensem śmierci ukrzyżowanego cieśli, pożywką pamięci, wiary, nadziei i jednej z najpotężniejszych religii, co za apsórt.)

czwartek, 20 stycznia 2011

Shinku!...

Remik zdziwił się, kiedy postaci na ekranie zaczęły robić rzeczy, których on ani nie chciał, ani nie starał się wywołać poprzez naciśnięcie odpowiednich klawiszy. Grał w naparzanke i puszczał hadukeny, gdy nagle Ryju, bo Ryjem grał, zaczął robić jakieś kopy i inne fikołki. Po chwili usłyszał dźwięk sms-a dochodzący z jego kieszeni. Remik był prosty, ale skojarzył fakty na tyle, żeby zacząć dumać nad możliwością istnienia wpływu sygnału telefonów komórkowych na przekaz z dżojstika i nawet go duma przez chwilę ogarnęła, że może to odkrył i zasługuje na pochwałę, ale wrodzona skromność i tak nigdy nie pozwoli mu pochwalić się tym odkryciem szerszemu gronu.

Odebrał wiadomość. "Czesc misiu co porabiasz? Moze wyjdziemy dzis na zakopy a puzniej na impreze w..." tutaj przestał czytać. Ta mała wkurwiała go już długo. Powinien wiedzieć, że małe Krysie, Gabrysie, czy inne Wiole, które swoje imie na portalach społecznościowych piszą przez "V", no więc powinien wiedzieć, że takiego typu asortyment jest mu już dawno niepotrzebny, bo tego typu asortyment to jest czarna dziura, która pochłania pieniądze i czas, ale raz się najebał studziennie w absurdzie, czy tam pingwinie, nie pamiętał dokładnie, bo kto inny prowadził i rano się już z nią obudził, jak się do niego przytulała, durna dupa, a on chciał tylko spokoju, bo miał kaca, i żeby najlepiej wypierdalała, ale wrodzona skromność nie pozwoliła mu jej wypierdolić na zbity pysk, a poza tym, to może mu chociaż zrobi gorzkiej kawy, pomyślał, Robusty, albo może Etiopii, tak, Etiopia łagodniejsza, lepsza będzie. W każdym razie nie kazał jej wtedy spierdalać, bo zauważył jej legitymację szkolną wystającą z kieszeni spodni, szkoła zawodowa jakaś tam, czy może liceum dla dorosłych, jeden huj, w każdym razie była pełnoletnia.

No i ona wtedy mu zrobiła tej kawy, innej Arabici co prawda wsypała, bo się biedna pogubiła, a jej umysł myślą niezmącony nie wpadł na to, żeby przeczytać napis na nalepce jednej z kilkunastu puszek z kawą, którą losowo ujęła w dłoń, ale zrobiła tą kawę i Remik pomyślał sobie, że to nawet nie jest może takie złe, tak wtedy pomyślał, a teraz trzyma w dłoni telefon, który przerwał mu wirtualne naparzanie chamów hadukenami i nie do końca wie co zrobić. "Pierdolić wrodzoną skromność!" - takie słowa zdają się unosić nad żyznymi polami freudowskiej nieświadomości Remika, ale on o tym nie ma pojęcia, więc nie ma też pojęcia, dlaczego - miły zazwyczaj, choć stukilowy i łysy - teraz pisze jej "Spierdalaj w sumie, mała, bo ja jestem za stary na to, a Ty czas cały wrażeń szukasz i młoda jesteś, a ja już coraz mniej. Spierdalaj mała, już mi się znudziłaś, to Twoje ciągłe ciąganie mnie wszędzie, podczas gdy ja sobie w spokoju, chwilę celebrując, każdy łyk Kenii z nabożnym szacunkiem doceniając, gram sobie spokojnie, Ty chcesz czegoś znowu, bo usiedzieć na tym miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie umiesz, a swędzi Cię to miejsce również bez przerwy, a mi się dobrze siedzi, bo ja spokój cenię. Spierdalaj, mała, ładna jesteś, w sztuce miłosnej mimo wieku młodego obeznana jak córa Koryntu, znaczy pierdolisz się świetnie, więc znajdziesz sobie kogoś szybko, a Tobie to różnica żadna, czy Remik do kogoś tego mówić będziesz, czy Andrzej, czy Wacław, a może upierdliwy mniej będzie ode mnie i BMW będzie miał, na które mnie zawsze namawiałaś, zamiast ekonomicznego i wygodnego Golfa czwórki. To dobre wyjście dla nas obojga, mała, spierdalaj więc i szczęścia Ci życzę."

Mała zrozumie tylko "Spierdalaj" i że "Szybko sobie kogoś znajdzie", i że "Już mu się znudziła", bo Remik prosty jest, ale z polskiego zawsze piątki miał i wypracowania pisać lubił, a ona z tych, co lubi, to raczej tylko zakupy, imprezy i rżnięcie na okrętkę, więc na wszelki wypadek się obrazi i może kiedyś, kiedy w knajpie sama będzie i przypadkowo Remika spotka, poprosi go, żeby jej drinka postawił, a on to zrobi i pójdzie w swoją stronę, bo ma już trzydzieści z okładem na karku. Tymczasem Hadouken, mała.

środa, 12 stycznia 2011

Laktoza

Jem jogurt naturalny. Już czuję to stado laktozy galopujące w stronę wątroby, która, nie wiedząc, co z tym zrobić, zmusi mnie do jej usunięcia drogą lotną. (Wiem, wiem, fermentacja winna unicestwić laktozę - powiedzcie to moim flakom.)
Akuma matata.

wtorek, 4 stycznia 2011

Bajka o Czerwonym Kapturku...

...w wersji teraźniejszej. Ykhm - ykhm!

Czerwony Kapturek ver.2000 (29-07-2008)

Pewnego dnia Czerwony Kapturek miał w planach wybrać się do Babci. Babcia mieszkał na przedmieściach i miał najlepszy kompot wśród dilerów, no po prostu Mercedes wśród kompotów. Miało się po nim taki odjazd, że centralnie filmy Lynch’a miękną, totalna wixa. Kapturek ubrał więc swoje szerokie spodnie z krokiem w kolanach, o trzy numery za dużą, czerwoną bluzę z kapturem i zaczął mózgolić nad tym, co da Babci w zamian za kompot. Spłukany był kompletnie, a Babcia, mimo tego, że był ćpunem i ledwie widział na oczy, to jednak zawsze był na tyle przytomny, żeby skleić ile sianka ma wziąć za torebkę. Kapturek wykminił, że skoro z flotą u niego lipa, to oszyje mamę ze sreber, które trzyma w koszyczku w szufladzie pod ubraniami. Nie mylił się, świecidełek było w nim wuchta, normalne Las Vegas. Za to na pewno Babcia spuści mu worek za trzy paczki, a kto wie, może nawet wyda mu resztę.
Kapturek mieszkał w centrum, więc droga do Babci wiodła przez betonowy las bloków. W lesie tym mieszkał Wilk, któremu Kapturek leciał hajs. Z Wilka był gromdny kawał koksa, Kapturek wyglądał przy nim jak mała dziewczynka, więc rozsądek podpowiadał, żeby przez betonowy las nie iść, ale Kapturek nie miał nawet na bilet MPK, więc nie miał wyjścia. Z całą świadomością tego, że jeśli Wilk go dorwie, to nie dość, że spuści mu soczysty wpierdol, to jeszcze skroi mu precjoza, Kapturek poszedł w stronę bloków.
*
Droga mijała mu całkiem spokojnie, przeszedł już przez całe osiedle i jedyne co spotykał, to gownażeria, albo menele śpiące na ławkach i nawet rozluźnił się, szczęśliwy, że Wilk pewnie siedzi teraz na siłce i wpierdala omkę, gdy nagle stało się coś, czego kapturek nie chciał. Zza bloku, na którym ktoś czerwonym sprayem nabazgrał, na której ktoś nabazgrał co myśli o matkach kibiców klubu przeciwnej zapewne drużyny, oraz funkcjonariuszach policji, wyłonił się łysy łeb Wilka. Kapturek mało nie zesrał się w gacie i stanął sparaliżowany, czekając co się wydarzy. Mógł uciekać, ale koszyczek, w którym niósł zapłatę, spowolnił by go drastycznie, a zostawić go przecież nie mógł. Podczas, gdy główkował nad tym, czy spierdalać, czy gadać, Wilk zauważył go, uśmiechnął się dziwnie i całkiem spokojnie podszedł do Kapturka. Był nagrzany jak ruska dziwka, co mogło oznaczać, że zabije Kapturka od razu, albo wóda wprawi go w dobry humor i postraszy go tylko dla zabawy.
-Siema Kaptur, gdzie idziesz?-Wilk zagaił ironicznie.
-Do Babci.-Odparł Kapturek, ukrywając jak umiał strach w głosie.
-Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę-Wilk popatrzył na niego spode łba-ale jesteś mi krewien całkiem sporo kapustki, a ja robię się coraz bardziej głodny...
-Wiem, Wilku i właśnie po to idę do Babci.-Kapturek walił ściemę na poczekaniu.-Skroiłem starą ze świecidełek i u Babci wymienię je na hajs, a wtedy oddam ci całość.
Wilk popatrzył na niego półinteligentnie i podrapał się po łysej głowie. „Pewnie używa szamponu Cif”, pomyślał Kapturek, ale Wilk przerwał mu rozumowanie.
-To wypierdalaj do niego, ale już i za pół godziny widzę cię tu z moimi zielonymi pierdolcami, a jak nie, to dostaniesz taki wpierdol, że matkę z ojcem pomylisz!-Krzyknął i kopnął Kapturka w dupę, a ten pobiegł co sił w stronę domu Babci.
-Babcia ma hajs, a Kaptur sreberko...-Powiedział sam do siebie, kiedy Kapturek zniknął mu z oczu.-Pojadę do Babci, spuszczę mu wpierdol i skroję z kasy, a jak przyjdzie Kaptur, to skroję go ze srebra, a jak będzie coś sapał, to też mu wpierdolę!-Dokończył i wsiadł do swojego stuningowanego BMW, dziko zadowolony ze swojego planu.
*
„Uff, udało się. Bezmózgi koks, półdebil w brezentowym drelichu. By go tak cesali. Jak Babcia wyda mi resztę, to wrócę do domu autobusem i gówno mi zrobi.”, pomyślał Kapturek, nie zwalniając przy tym kroku. Po chwili był już pod domem Babci. Stara, waląca się rudera sprawiła, że od razu zwrócił uwagę na błyszczący samochód Wilka. „Kurwa, pomyślał, ten idiota przyjechał tu, żeby mnie przypilnować!” i wyciągnął komórkę. Wykręcił numer i przyłożył słuchawkę do ucha.
-Komenda główna policji-usłyszał po chwili-słucham?
-Halo? Chciałem zgłosić przestępstwo...
*
Półmrok wypełniający pomieszczenie mieszał się z oparami marichuany. Na stole, gdzieś między puszkami po piwie, strzykawkami, szklanymi fifkami i popielniczkami leżała zakrwawiona, nieprzytomna morda Babci. Wyglądał, jakby ktoś go żywcem ukamienował, taką miał z pyska kaszankę. Kapturek zrobił niepewny krok w przód, a drzwi nagle zamknęły się za nim z hukiem. Odwrócił się przerażony, a Wilk od razu chwycił go za szmaty.
-Gdzie masz koszyczek, lamusie?!-Krzyknął do niego i uniósł kilka centymetrów ponad podłogę.
-Nie mam, dresy skroiły mnie na osiedlu!-Kapturek wymyślał historię na szybko, cokolwiek, byle tylko nie powiedzieć, że koszyczek schował w krzakach przy płocie domu obok.
-Gówno mnie to obchodzi, miałeś oddać mi kasę, szmaciarzu! Zaraz dostaniesz taki wpierdol, że nawet do rzeźni cię nie przyjmą! Gadaj, kto ojebał cię z koszyczka, albo obije ci mordę!-Wilk nie dawał za wygraną, ale połknął bajkę o kradzieży.
-Tacy trzej, gówniarze, Sarenka, Zajączek i Lisek, piją tanie nalewki za śmietnikiem...-Kapturek ciągnął bajkę, gdy nagle drzwi otwarły się z jeszcze większym hukiem, niż się zamknęły i prawie wyleciały z zawiasów.
-Policja, nie ruszać się!-Krzyknął wąsaty policjant, mierząc przy tym do Wilka
-Puść go, skurwielu i ręce do góry!-Krzyknął drugi.
-Na ziemię i ręce za głowę, obydwaj!-Krzyknął trzeci.
„Szczęście w nieszczęściu”, pomyślał kapturek, kładąc się na podłodze i czując chłód stali kajdanek, zaciskających mu się na nadgarstkach.

Epilog

Kapturek zeznał przeciw Wilkowi i Babci, co sprawiło, że przesiedział tylko cztery osiem na dołku, szczęśliwie w osobnej kabinie. Po jego wyjściu od razu rozniosło się, że jest z niego pała i prawie nie wychodził z domu. Mama martwiła się o niego, ale tłumaczyła to sobie tym, że synek chce ochłonąć po tym, co go spotkało.
Wilk miał już zawiasy za pobicie jednego wieśniaka na imprezie, więc teraz dostał wyrok. Trzy lata.
Babcia za dilerkę dostał dziewięć miechów w zawieszeniu na trzy lata plus GPTO, czyli Gratisowa Przymusowa Terapia Odwykowa.
Tymczasem koszyczek znalazło trzech gówniarzy z osiedla i od razu poszli z tym do pasera Niedźwiedzia. Wyjebał ich na kasę, ale i tak byli zarobieni na tyle, że przez tydzień pili nalewki za śmietnikiem.

niedziela, 2 stycznia 2011

Sztres

"Frank uchronił się przed wyrokiem śmierci.", takie zdanie można usłyszeć za dwadzieścia siódma na dwójce. Tymczasem każda kolejna godzina naszego życia skraca nam życie o godzinę. Wypadałoby nie żyć, wtedy żylibyśmy wiecznie.