niedziela, 28 listopada 2010

Armagiedon

Kobieta raczej w wieku po mutacji już mocno w tych tandetnych rękawiczkach za kilka złotych siedzi za szybką i płacze. Rękawiczki mają obcięte palce, a ona na swoich palcach ma plastry. Nie wiem, po co, bo niby skąd mam wiedzieć, mam osiem, może dziesięć lat, ale bardziej osiem, bo jeszcze nie palę, a żetony są po trzydzieści groszy.
Ciekawi mnie, co jest z jej palcami. Ma miłą twarz i jak proszę o żeton, to się uśmiecha, a z kącika oka spływa jej łza. Nie zapytam przecież.
Teraz jest piętnaście lat później i nadal nie wiem, a pani zniknęła razem z całym salonem gier, który przekształcił się trochę w kwiaciarnie, a trochę w nie wiem co, bo dawno tam nie byłem.

Siedzimy i dywagujemy gówniarsko trochę, filozofie życiowe piętnastolatków po trzech piwach. Ta ładna Polko-Żydówko-Greczynka, co za nic nie mogę sobie przypomnieć jej imienia, przysuwa się do mnie, a jak jej ramie zaczyna dotykać mojego, mówię "Odsuń się, bo mi piwo wylejesz". No. Ja zawsze miałem talent do marnowania okazji. I te ciemno zielone krzesła ogrodowe, gorzkie i rzadkie Tyskie, Sobieskie mocne, co niektórym od nich płuca wypadały na podłogę przy kaszlu, no.
Ona z Warszawy była. Natalia. Albo Monika. Nie pamiętam.

Takie rzeczy różne pamiętam. Bez ładu i składu. Kiedyś to wszystko wyschnie i się rozsypie.

czwartek, 25 listopada 2010

Nie mogę zacząć

Nie mogę zacząć. Trzeba będzie odpalić na nowo notesik, długopisik, pióreczko, spisywać te zdania i spisywać je spisywać, na karteczkę na karteczkę, zapełniać, zapełniać i tak aż do zapełnienia, a później patrzyć, jak się dysk pali i fpizdu ze wszystkim, pójdę w końcu do tego wojska.

wtorek, 23 listopada 2010

niezabardzo

"Niezabardzo", Ymre mówił, że to jest uniwersalne słowo w języku polskim.

Jak się czujesz? Niezabardzo.
Masz ochotę porozmawiać? Niezabardzo.
Pożyczysz mi sto złotych? Niezabardzo.
Jak się czujesz? Niezabardzo.
Masz czas? Niezabardzo.
Kochasz mnie?

Z nudów wrzucam randomowe zdjęcie.

wtorek, 16 listopada 2010

Generalnie

Nie wiem, no. Skąd mam wiedzieć.

To wszystko wkoło jest zbyt jasne, atakuje światłem, trzeba nosić okulary z pomarańczowymi szkłami, albo plastikami, bo to nigdy nie wiadomo.

No więc jest listopad, miesiąc długi, solidny i twardy.
Trzewiczki sprawują się wzorowo, nowy sweterek jest granatowy, dżinsy ufajdałem sobie soczkiem pomarańczowym, ale się spierze. Nie wiem, co więcej.
A, łańcuszek. Dwa lata przeszło noszenia go i nadal drażni mnie, kiedy się kładę, a on leży na szyi i jest.

Śluby panieńskie są przynajmniej słabe, za to fajnie się pluło z mostu na z wierzchu przymarzniętą rzekę.
Lexus IS200 nie jest taki strasznie drogi, dziesięcioletni dwulitrowy benzyniak można wyhaczyć między 13 a 30 tysięcy.
Skarpetki regularnie się gubią, ale wszystkie są czarne i nie ma znaczenia ilość.
Telefon dzwoni częściej, za to rzadziej muszę dzwonić.
W paczce kołacze się kilka West'ów jeszcze.
Nie jest źle.
To chyba początki spokoju.
Jak do lutego nie wyskoczy mi jakiś rak, albo tętniak, to chyba powoli plastelinka, ta fioletowa kulka, masa kisielasta, co spływa między palcami, zacznie nabierać kształtu i układać się tak, jak mi się spodoba.

Radość i tylko

środa, 3 listopada 2010

Ulotki

To są rzeczy chyba, nie jestem do końca przekonany, ale chyba tak, bo czas jest rzeczownikiem i miejsce też, i człowiek nawet. A rzeczownikami rządzą przypadki, więc rzeczowniki razy przypadki równa się zdarzenia.