sobota, 21 sierpnia 2010

Efe, efe

Zamotałem się sam w sobie, bo obłędy błądząc poprzez kręte sentymenty...

Napisałem wiersz o strasznym nieszczęściu, ale nie wiem, gdzie go mam.

O, mam.

"O strasznym nieszczęściu"

Gdy spałem spokojnie w niewiedzy niewinnej,
A księżyc był w połowie drogi do pełni,
Podstępem niegodnym, w słabości dziecinnej,
Mą stopę ukąsił zły demon piekielny.

Choć bzyczał złowrogo ten stwór potępiony,
I brzmiał jak myśliwiec w Porcie Perłowym,
Ja nic nie słyszałem, bom błogo uśpiony
Był i żadne zło mi nie przyszło do głowy.

Gdym rano się zbudził niczego nie wiedząc,
I w pierwszym odruchu porannych czynności,
Stopy swe w kapcie włożyłem i siedząc
Wciąż poznałem straszny ten powód do złości.

Swędzenie w paraliż objęło mi ranek,
Więc jąłem się drapać żarliwie, gdym zrzędził,
Lecz swędzenie było pod spodem schowane,
I w śmiech z łaskotania sam siebie żem wpędził.

Toż istna tortura, tragedia i dramat,
Też nie miał mnie gdzie ukąsić ten stwór,
Ten podstępny i zły pomiot Szatana,
Ten chamski i niemiły cudak i gbur.

Zostałem tragedii aktorem bez rady
Na męk mych i cierpień strasznych ukrócenie,
Gdybym chociaż na to miał jakieś okłady,
A tak mnie swędziało zwyczajne chodzenie.

Stos nieszczęść bym wolał, chorobę śmiertelną,
Niż to, co mnie piekło spotkało fatalne,
Gdybym wcześniej o tym miał wiedzę rzetelną,
Popełniłbym seppuku jeszcze prenatalne.

I tak bym narzekał pewnie do wieczora,
Ale w końcu kawę pójść zaparzyć wstałem,
Usiadłem przed obrazem z telewizora,
A o złu swędzenia sobie zapomniałem.

Brak komentarzy: