czwartek, 24 maja 2012

Paths of fear

Każdy się czegoś boi. Maga panicznie boi się istot żywych z rodziny owadów, tych skrzydlatych i pająków w szczególności. Gordziaf boi się niepełnosprawnych. Ja się boję, że mnie zmysły oszukują, że to, co widzę, czuję, dotykam, że to wszystko jest nieprawda, a ja leżę gdzieś w psychiatryku zećpany relanium do nieprzytomności, albo podłączony do ogromnej sieci zasilającej maszyny jak w Matrixie podczas gdy wszystko, co doświadczam zmysłowo to tylko wytwór mojego umysłu.

Te stany zwątpienia, kiedy czuję, że ziemia spierdala mi spod butów, mam najczęściej przy eksplozjach debilizmu ze strony innych ludzi. Taka prosta sytuacja, podjeżdżamy na stację benzynową, kupuję sobie fajki, wychodzę, a przed drzwiami stoi Wiesiek i mówi mi, że może pasuje kupić jakąś colę do tej whisky, co ma w samochodzie. Facet 25 lat, co w życiu widział niejedno, co kwitu przejebał razem ze mną, to nasze, i on ma problem z zakupem coli tak ogromny, że aż musi się mnie poradzić, co począć.

Jak sen jakiś, absurd, sytuacja nieprawdziwa kompletnie i ja stoję tam, czuję wyraźnie, że kostka brukowa zaczyna kruszyć mi się pod podeszwami i myślę Okej, spokojnie, wszystko jest pod kontrolą, ale nic nie jest pod kontrolą, stacja benzynowa zamienia się scenerię najgorszego koszmaru, jakby człowieka z arachnofobią oblazły wszystkie pająki świata, jakby ktoś z lękiem wysokości stanął na szczycie zasranego Burj Khalifa. Mocno zasysam powietrze nosem, zaciskam pięść, czuję, że kostka brukowa pod stopami przestaje się kruszyć, zbieram się na odwagę i mówię Wieśkowi, że jak pasuje colę kupić, to niech to, kurwa, zrobi, na co on rusza w stronę okienka, w którym obsługują ludzi w nocy i już stoję na twardym gruncie.

Z daleka, z perspektywy trzeciej osoby to jest głupie, śmieszne może, ale ja się nie na żarty boję. Uczucie odrealnienia, jakby ktoś odklejał powłokę z ekranu LCD, jak wczesny stan zapłonu taśmy filmowej widoczny na kinowym ekranie, jak przemiana światów w Silent Hill, przez te kilka sekund widzę to wszystko i zaczynam wątpić w siebie, w istnienie wszystkiego, we własne zmysły. Tak się chyba wariuje, nie? Odchodzić od zmysłów, tak się o tym mówi.

Siadam w samochodzie, mówię o tym Patrykowi, bo coś z tym muszę zrobić. Odpalam szluga, solidny buch w płuco, tak, żebym poczuł, żeby dym rozlał mi się po ustach tym swoim gorzko-kwaśnym smakiem, żeby żar otarł mi się o palec, żebym utwierdził się w przekonaniu, że tu jestem i to wszystko wkoło ma jeszcze jakiś sens.

Tak reaguję na sytuacje tak absurdalne, że aż nieprawdziwe. A takie sytuacje stworzyć potrafią tylko ludzie. Ludzie niepewni siebie, ludzie leniwi, ludzie, którzy wszelką możliwą odpowiedzialność za wszystko, co tylko się da wolą zrzucić na kogoś innego, którzy zrobią wszystko, byleby tylko nic nie robić. Skąd to się bierze? Nie wiem, pewnie za dużo amerykańskich filmów. Ale popatrzcie, ile codziennie podejmujecie za kogoś decyzji w sprawach nawet najbardziej trywialnych, albo ile nawet najbardziej trywialnych spraw zarzucacie na czyjeś barki, żeby przypadkiem nie wziąć na siebie odpowiedzialności nawet za tak wielką pierdołę, jaką jest podjęcie decyzji o zakupie jebanej coca-coli. A zaręczam Wam, że robicie to, niezależnie od tego, czy macie tego świadomość.

Brak komentarzy: