wtorek, 16 listopada 2010

Generalnie

Nie wiem, no. Skąd mam wiedzieć.

To wszystko wkoło jest zbyt jasne, atakuje światłem, trzeba nosić okulary z pomarańczowymi szkłami, albo plastikami, bo to nigdy nie wiadomo.

No więc jest listopad, miesiąc długi, solidny i twardy.
Trzewiczki sprawują się wzorowo, nowy sweterek jest granatowy, dżinsy ufajdałem sobie soczkiem pomarańczowym, ale się spierze. Nie wiem, co więcej.
A, łańcuszek. Dwa lata przeszło noszenia go i nadal drażni mnie, kiedy się kładę, a on leży na szyi i jest.

Śluby panieńskie są przynajmniej słabe, za to fajnie się pluło z mostu na z wierzchu przymarzniętą rzekę.
Lexus IS200 nie jest taki strasznie drogi, dziesięcioletni dwulitrowy benzyniak można wyhaczyć między 13 a 30 tysięcy.
Skarpetki regularnie się gubią, ale wszystkie są czarne i nie ma znaczenia ilość.
Telefon dzwoni częściej, za to rzadziej muszę dzwonić.
W paczce kołacze się kilka West'ów jeszcze.
Nie jest źle.
To chyba początki spokoju.
Jak do lutego nie wyskoczy mi jakiś rak, albo tętniak, to chyba powoli plastelinka, ta fioletowa kulka, masa kisielasta, co spływa między palcami, zacznie nabierać kształtu i układać się tak, jak mi się spodoba.

Radość i tylko

Brak komentarzy: