wtorek, 19 października 2010

Rękopis znaleziony w kieszeni 2

Bo ja wiem. Teraz pali się jakoś odruchowo, bez namysłu, jakby się oddychało, jakby się po prostu żyło, ale nie jest to rodzaj przyzwyczajenia, nie. To coś bardziej symbiotycznego, jakby te osiem centymetrów biało-czerwonego papierosa z wyraźnie nadrukowanym napisem West było czymś wrodzonym, naturalnie wytworzonym szóstym palcem, krzywo wyrastającym spomiędzy środkowego, a wskazującego.
Pali się, kiedy się pije kawę i lubi się ten smak, kiedy resztki płynu na języku łączą się z dymem i ta gorycz smakuje lepiej, niż całą chałwa dziewięćdziesiątego trzeciego, czy czwartego razem wzięta, ta chałwa, którą mama kupowała w domu towarowym, kobiety w białych fartuchach w niebieskie grochy kroiły wielkimi nożami z drewnianą rączką i zawijały w bibułowaty papier, który chyba fabrycznie był tłusty.
No więc pali się i już nie chowa się papierosa w dłoni przed wiatrem, żeby ten nie spalił go za nas, żeby nie ukradł ani milimetra dymu. Teraz pali się nie dlatego, że chce się kurzyć, bo nie ma tego strachu, pomimo częstego braku pieniędzy. Teraz pali się, bo się pali, bo pet jest wpisany w okręg dnia, miesiąca, roku, życia, bo gdybym pozował do rysunku człowieka witruwiańskiego, to miałby w prawej dłoni szluga i to nie jest ten rodzaj związku, w którym przyzwyczajenie zabija uczucie, bo zna się wartość papierosa, wie się jakim jest przyjacielem.

Brak komentarzy: