1.Cichy ma wyrok.
Wychodzi z budynku szpitala i od razu odpala peta swoją benzynową zapalniczką, bo Cichy zawsze od razu odpala peta, jak wychodzi z jakiegoś budynku. Nawyk wyrobiony jeszcze w liceum, przez lata wyewoluował w coś w rodzaju rytuału i jeżeli Cichy wychodzi skądś i nie odpala papierosa, to znaczy, że nie ma papierosa, albo że za chwilę świat się skończy, więc czasami ludzie pytają niepewnie, czy chce papierosa, w obawie, że brak tego małego gestu może zachwiać równowagę w kosmosie i stanie się coś brzemiennego w skutkach. A Cichy zawsze chętnie przyjmuje poczęstunek i odpala go swoim benzyniakiem.
Wychodzi z budynku, odpala peta i stoi tak jakiś czas. Myśli. Przez chwilę mogłoby się wydawać, że ma na twarzy coś w rodzaju smutku, czy może raczej niechęci. W rzeczywistości to znudzenie, znużenie i może trochę troska o to, jak uda mu się wytłumaczyć reszcie gdzie był cały dzień, co wcale nie będzie takie proste, szczególnie, że reszta na pewno zapyta. "Gdzie byłeś cały dzień?", zapytają, kiedy wróci do knajpy, a Cichy najpierw machnie ręką i może tym gestem uda mu się odgonić pytanie, albo może udałoby mu się, gdyby miał w tej ręce papierosa, ale nie będzie go miał, bo w knajpie nie wolno palić. "Zasrana ustawa", myśli Cichy z uśmiechem i to jest pierwszy uśmiech tego dnia, chociaż jest już druga.
Mężczyzna w granatowym uniformie uchyla drzwi i mówi Cichemu, że pod tą częścią szpitala nie wolno palić, wskazując palcem wiszący nad nimi napis "ONKOLOGIA". "To my tworzymy obyczaje", chciałby powiedzieć Cichy po Cortazarowskiemu, ale przypomina mu się widok dzieci leżących na oddziale, więc topi niedopałek w kupce śniegu zgromadzonej na koszu na śmieci, podnosi kołnierz kurtki i rusza przed siebie.
2.Bus toczy się tak szybko, jak szybko może toczyć się ponad dwadzieścia osób w blaszanym wielościanie napędzanym silnikiem diesla. Cichy gapi się w szybę i obrazy przelatujące za nią przypominają mu o jego chorobie lokomocyjnej, którą kiedyś miał, a której teraz już nie ma, bo jak się ma wyrok, to się nie marnuje czasu na pierdoły. Jakiś facet przed nim, tłusty i zarośnięty, wyjmuje z reklamówki świeży chleb i laskę kiełbasy. Zapach przypomina Cichemu, że od rana nic nie jadł i zaczyna mu burczeć w brzuchu. Kawa to za mało, nawet, jak dla niego.
Gdzieś w połowie drogi wsiada ładna dziewczyna. Gapi się na nią przez odbicie w szybie, jak płaci cztery pięćdziesiąt, a później siada z przodu, po lewej i kawałek jej wystaje zza fotela. Łokieć obleczony kraciastym rękawem kurtki, blond włosy płynące po ramieniu, jeansowa noga i but czarny, zimowy chyba, do którego jeans wpada. "Tyle można pooglądać za cztery pięćdziesiąt", myśli Cichy, i jeszcze, że to wcale nieźle jak na środek tygodnia i zimę, a później znów gapi się w szybę, bo nie wierzy w to wszystko, co za nią, bo to wszystko, co za szybą jest dla niego tak samo prawdziwe, jak on dla tego wszystkiego, a to wszystko nie wie nawet o jego istnieniu i nie może powiedzieć, że Cichy istnieje, a jak nie można powiedzieć, że coś jest, to znaczy, że tego nie ma. A przynajmniej zaraz nie będzie.
Wcale nie mam ochoty publikować ani linijki więcej.
2 komentarze:
smaczne ochłapy.
W sam raz na zimowe wieczory... :)
Prześlij komentarz