Był wczoraj facet z projektorem i prześcieradłem, na które to prześcieradło projektor rzucał obrazy. Facet jest alpinista i po górkach łazi, pokazywał filmiki i zdjęcia, opowiadał też, że ząb olbrzyma i w ogóle.
Patrzę na to Mont Blanc i się zastanawiam, po jakiego huja się tam idzie? Zapiernicza się te kilka tysięcy metrów wysokości bezwzględnej, a na szczycie wieje i zimno jak nie wiem co. I nawet McDonalda nie ma. Ba, mało co człowieka tam w ogóle uraczy. I tak w duchu dziękuję Świętopełkowi, że urodziłem się w tych skurwionych, nihilistycznych czasach zdegenerowanego dupczenia na okrętkę, których shopping&fucking to ostatnie rzeczy, które jeszcze kogoś ekscytują na co dzień.
3 komentarze:
A zdobywałeś kiedyś jakieś wzniesienie? Czułeś to, co czuje się, gdy się pnie do góry i to, co otrzymuje się, gdy jest się na szczycie? I znów głód bycia dalej i wyżej... Wiem, wiem. Ty na pewno to rozumiesz...
kupa na Mont Blanc
tajemnice bycia
od tysiąców zgłębia
bunt (w buntonierce)
rozdwaja jaźnie
i wadzi się z tą boską
o grzech dziedziczenia
och! gdyby tak słowo
nigdy się nie stało
niczym byśmy byli
i w górach
by nie śmierdziało
piszę
więc jesteście
(niedoszli serafinowie)
wy ból
z telepatrzydła
z sarmackim rodowodem!
ja wzrok tracę
(lecz do pagórków nie tęsknię)
stare demony
wyklętych bluszczem
po murach moich
pomnik nie rośnie
jednej nocy
poezja dziwka
z innym wyszła
(czy za – nie wiem)
zwiędła mi drzwi
i góry zwiędła
Konrad był narkomanem!
ja wzrok tracę
(więc chuj z wami
motylkami)
a piąta część dziada
ja pociąg pijany
I nawet do rymu czasem.
Prześlij komentarz